czwartek, 3 września 2015
Ze złością.
Piszę, bom się zjadowiła. Wściekła jestem znaczy. Bo ludzie to jednak świnie. Może nie wszyscy, ale sporo takich chodzi na czterech raciczkach.
Jeden tydzień, a trzy sytuacje, w których "kopara mi opada" w zdziwieniu nad chamstwem i brakiem dobrej woli.
SYTUACJA nr1
Zmieniliśmy operatora telefonii komórkowej. Bo ten dotychczasowy zdzierał z nas strasznie i nic w zamian nie ofiarował. Mimo, że byliśmy mu wierni od 5 lat, że płaciliśmy za telewizję, której w naszym budynku po prostu odbierać nie na rady, żeśmy miłymi i sympatycznymi klientami, którzy dużo płacą, a mało wymagają, nic nam nie mogli zaproponować oprócz podwyżki płatności.
Więc poszliśmy do konkurencji, która "nieba nam przychyliła" i uzbroiła w całkiem nowe, śliczniutkie i darmowe "mądrofony".
Aż tu się okazuje, że stary operator odciął nam internet, mimo że umowa z nim trwa do poniedziałku.
Dzwonię. Po 20 minutach oczekiwania i 10 minutach rozmów z 5 osobami "od innych spraw", trafiam na pana X. I tłumaczę mu, że ja mam umowę i chciałabym...
"No, no...co pani by chciała?? Co chciała?!"- pyta arogancki głos po drugiej stronie słuchawki.
I już nic nie dodałam. Bo cóż dodać w zderzeniu ze świniakiem?
SYTUACJA nr2
Sprawa nadal toczy się wokół komórki. Jesteśmy u nowego operatora. Przesympatyczna rozmowa z przesympatycznym pracownikiem firmy. Mam nadzieję, że sympatia ta nie wyczerpie się po podpisaniu umowy. I nagle, dwóch o wiele mniej sympatycznych panów w kominiarkach wkracza na scenę, czyli do sklepu. Sympatyczny pan i jego koleżanka ( równie miła) zostają zaciągnięci na zaplecze, a nam przykazuje się byśmy pozostali w bezruchu. W torbie lądują telefony, ładowarki, słuchawki, po czym panowie w kominiarkach dają dyla.
Życie przed oczyma mi nie przeleciało, ale wrażeń wystarczyło mi do końca dnia. W czasie ponad godzinnego przesłuchania na żandarmerii okazało się, iż "kominiarze", czy też "kominiarczycy" wcale broni nie mieli i po prostu słowem nas powalili. Ale któż to mógł przewidzieć?
SYTUACJA nr3
Już nie komórkowa. Zawodowa.
Kupujemy książki w Polsce. My, czyli szkoła. Dużo tego. I wydawnictwo nam nie może przesłać zakupów do Francji. Bo tak. Dzwonię więc do tej instytucji, co to się opiekować ma edukacja polską za granicą, wspierać ją i rozwijać. (Ach, korci mnie, by nazwę wymienić) z uprzejmą prośbą, by nam te książki przesłali. Że my zapłacimy i w ogóle...
A pani Y mi na to, że ONI to się takimi sprawami nie zajmują, że "róbta co chceta i głowy nie zawracajta". Nie dokładnie, ale w ten deseń.
To ja pytam: na czym polega wsparcie i rozwój polskiej edukacji za granicą?? Bo przecież nie na docenianiu nauczycieli.
No, to się wyżaliłam. I lepiej mi.
Ludzie, bądźcie ludźmi.
Zdjęcia kaczek, bo prosiaków nie mam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Archiwum bloga
-
▼
2015
(98)
- ► października (10)
-
▼
września
(12)
- Wrześniowe odkrycia.
- Jak przetrwać wrzesień i nie zwariować?
- Ukraść dniu dzień. 6 pomysłów na wygospodarowanie ...
- Business class.
- Wygraj tiulową spódniczkę dla małej księżniczki.
- Paznokcie jesień / zima 2015.
- Czarno na białym.
- Dzień dobry, it's nous.
- Zagwizdać szarudze na nosie, czyli 7 porannych sp...
- Tadek, Bożenka, Remigiusz i ekipa.
- Ze złością.
- Ślimaki, bagietka i beret.
Labels
balkon
blog
Boże Narodzenie
ciasteczka
do kawy
dom
dwujęzyczność
dwukulturowość
dziecko
Francja
ja
jesień
kobieta
kosmetyki
książki
lato
LBA
makijaż
mama
manualnie dla dzieci
mężczyzna
miasto
międzynarodowość
moda
moda dziecięca
moda męska
motywacja
muffiny
pasje
plastyka
pogoda
Polka we Francji
Polska
praca
przekąski
przepisy
przyjaźń
przyjemności życia
refleksje
rodzicielstwo
rodzina
rozwój dziecka
sałatki
społeczeństwo
stylizacje
stylizacje dziecięce
szafa
szkoła
trójjęzyczność
uczniowie
warzywa
wiosna
wnętrza
współczesność
zabawki
zakupy
zima
zwyczaje i obyczaje
życie codzienne
życie codzienne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz